Cóż to za smutna i porażająca książka. Czytając ją, miałam wrażenie, że to nie mogła być prawda – a przecież czytałam reportaż.W 2014 roku w mieście Waukesha w stanie Wisconsin dwie dwunastolatki napadły na swoją przyjaciółkę. Jedna z nich zadała jej 19 ciosów nożem, po czym zostawiły ją w lesie na pewną śmierć, same udając się w podróż w poszukiwaniu Slendermana – demona znanego sobie dotychczas z internetu. Jednak również dwunastoletnia Payton (zwana przez bliskich Bellą) cudem przeżyła, zaś Anissa i Morgan zostały schwytane i osadzone w więzieniu, w oczekiwaniu na proces, w którym – zgodnie z obowiązującym prawem – miały być sądzone jak osoby dorosłe.Sprawa, która wydaje się być wstrząsająca już na pierwszy rzut oka, kryje w sobie o wiele więcej mrocznej głębi. Zanim postronny obserwator oceni zbrodnię, jakiej niewątpliwie dopuściły się obie dziewczynki, musi wiedzieć, że jedna z nich chorowała na odziedziczoną po ojcu schizofrenię, drugiej natomiast psychoza przyjaciółki udzieliła się tak mocno, że uwierzyła w jej wizję świata, w której internetowy demon bez twarzy i z długimi mackami na plecach: Slenderman, czai się na nie w lesie, by skrzywdzić nie tylko je obie, ale również ich rodziny. By go przebłagać, muszą do niego dołączyć, ale zanim to się stanie, winny mu udowodnić swoje oddanie i posłuszeństwo. Sposób na to jest tylko jeden: zabić kogoś, kogo się kocha. Padło na Bellę – wierną, radosną jak promień słońca przyjaciółkę. Oczywistym jest, że po tym tragicznym zdarzeniu w Stanach rozgorzała dyskusja na temat dostępu dzieci do gier komputerowych i internetu, bo byłoby najłatwiej i najwygodniej zrzucić na nie całą winę za zbrodnię dwunastolatek. Problem leżał jednak gdzie indziej, a właściwie: w kilku miejscach na raz. A proces dwunastolatek ujawnił również chorobę amerykańskiego systemu prawa i ochrony zdrowia.W swoim reportażu Kathleen Hale z uwagą i starając się powstrzymać od oceny, bardzo wnikliwie przygląda się tej tragicznej sprawie. W opisaniu wydarzeń pomaga jej fakt, że sama pochodzi z Wisconsin, zna więc środowisko tego stanu, który charakteryzuje przywiązanie do tradycji, surowość w rozumieniu prawa i konserwatywna postawa w postrzeganiu roli dziecka w społeczeństwie. Autorka krok po kroku, bardzo dokładnie opisuje, jak zniszczone zostaje nie jedno, a właściwie kilka żyć, bo skutki wydarzeń z maja 2014 roku swoimi (sic!) długimi mackami sięgnęły nie tylko trzech dwunastolatek, ale również ich rodziców, a nawet dziadków. Hale bardzo uważnie i sprawiedliwie opowiada o tym, jak dramatyczne decyzje podejmowane w młodym wieku, przez osobę chorą, potrafią wpływać na zdrowie, dobrostan psychiczny i losy kolejnych osób, rozchodząc się niczym kręgi na wodzie.Ale to opowieść nie tylko o dramacie pojedynczych jednostek. To także historia bardzo złego systemu prawnego, który w stanie Wisconsin pozwala na karanie chorych dzieci dokładnie tak samo, jak zdrowych dorosłych. To historia marnego systemu ochrony zdrowia, który skazuje nastoletnią schizofreniczkę na powolne zanurzanie się we własnej psychozie, w ramach nigdy niekończącej się kary za czyny, jakich dopuściła się z uwagi na własne nieszczęście: z powodu swojej choroby.Zakończenie tej książki złamało mi serce. Dotychczas słyszałam o tej sprawie chyba tylko raz i zapomniałam o niej. Przeczytawszy ten reportaż, noszę w sobie głęboki smutek, a pierwsze jego kartki tonęły w tak nieprzejednanym mroku, że kilkakrotnie musiałam odkładać lekturę. To książka dla odbiorców o mocnych nerwach, dla takich, którzy nie boją się dowiadywać o największych i najbardziej okrutnych paradoksach tego świata. Kathleen Hale ma bardzo dobre reporterskie pióro – szkoda, że przyszło jej opisywać akurat takie wydarzenia.Wydawnictwu bardzo serdecznie dziękuję za egzemplarz.