”Witajcie w naszej bajce” tak chciałoby się powiedzieć w myśl tandetnej piosenki przewodniej stworzonej przez enigmatyczną drużynę złożoną z następujących twórców: IGO/Kaśka Sochacka/Mrozu/Artur Rojek/Brodka/Ralph Kamiński/Bedoes2115/Sokół. I choć człowiek się łudził, że będzie dobrze, jak zawsze w przypadku gry polskiej reprezentacji, to efekt znany jest od samego początku, było jak zawsze.
Bez ogródek, ta recenzja nie będzie ani miła, ani gładka. Będzie szczera jak nigdy i bardzo ostra, ponieważ ktoś zniszczył moje bajkowe wspomnienia. Przeniesienie na ekran przygód Pana Kleksa samo w sobie jest wyzwaniem, ponieważ jest to mierzenie się z legendarnymi filmami pokolenia wychowanego na przełomie siermiężnej kinematografii komuny i epoki VHS.
O planach zabrania się Kawulskiego za pana Kleksa, usłyszałem dobre 3 lata temu za sprawą mojej współpracowniczki, która będąc dyrektorką marketingu w jednej z firm zabawkowych, otrzymała ofertę koordynowania tematu reklamy i licencji związanego z tym projektem. Do licencji i firm jeszcze tutaj wrócimy.
Wtedy to pan Kawulski nie był ani mocno znany, ani za coś szczególnie ceniony, natomiast po tym, jak przedstawił iście Robin Hoodowską historię w swoim filmie “Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa”, było na czym zawiesić oko i czym się pozachwycać. Było to w tamtym czasie dość świeże, zjadliwe i smaczne. Pomijam rolę głównego męskiego duetu, która była wyśmienita, ale i Natalia Szroeder dała się poznać z dobrej aktorskiej strony, a cała historia była ciekawa i dobrze poprowadzona. Był w tym również Jan Frycz, Janusz Chabior i Adam Woronowicz, którzy posypując swoim aktorskim kunsztem to dzieło, stali się przysłowiową wisienką na torcie. I wydawać by się mogło, że pan Kawulski złapał pana Boga za pięty, bo poznał receptę na kamień filozoficzny w dziedzinie kinematografii- weź kilku aktorów teatralnych, dwóch- trzech topowych, ale już odrobinę nadgryzionych zębem czasu, dodaj dużo teledyskowej muzyki, znowu slow motion i znowu muzyka koniecznie z najnowszymi artystami. Tym oto rozpędem zabrał się za Pana Kleksa. Boże widziałeś i nic z tym nie zrobiłeś?
Uuuuu panie, kto tu panu tak spie******?
Pierwotna adaptacja z 1983 roku „Akademii Pana Kleksa” to majstersztyk polskiej myśli teatralno- lalkarskiej. Bohaterem jest Adam Niezgódka, który wstępuje do Akademii Pana Kleksa, miejsca skupiającego cechy świata fantasy tego naszego Europejskiego z domieszką Rosyjskich baśni, ale i klimatu Dalekiego Wschodu. Osią fabuły jest historia Szpaka Mateusza. Kleks jest uosobieniem mądrości, wiedzy, czystego dobra i momentami naiwnej cierpliwości. W Akademii jest kolorowo, bajecznie, są lekcje i dużo śpiewu. Ten film podzielony jest na dwie części:
– Historia Mateusza (dobre 25 minut fabuły z ogólnej części półtoragodzinnej)
– Tajemnica Golarza Filipa (ta historia pojawia się w drugiej części filmu)To, co razi już w tej części to efekty specjalne, ich infantylność, plastikowość, sztuczność, ale i momentami trafna prostota.
Co z kolei zachwyca? Pieczołowitość w kontekście lokalizacji- zamek króla, ojca Mateusza to zamek z prawdziwego zdarzenia. Wilki (choć z maskami i trochę śmieszne) to straszne i obrazujące nadal coś przerażającego- szczególnie z piosenką TSA i ich złowieszczym piskiem, skowytem czy jak zwał zawodzeniem. Wilki i Przyjaciel wesołego Diabła to nadal moje największe fobie z dzieciństwa. Zachwyca również bajkowość. Wiemy, że są tam postacie z bajek. Szkoła tętni życiem, a dzieci jest tam pełno.
Każdy z naszego pokolenia był rozkochany w tej ekranizacji i żodyn nie powiedział złego słowa, a ja miłością szczerą i dozgonną kocham Agnieszkę z Trzeciej części Pana Kleksa, czyli jego przygód w kosmosie.
Popcorn, fotele VIP i rozlana cola.
Przechodząc do meritum- „Akademia Pana Kleksa” 2023 to film, w którym głównym bohaterem jest Ada Niezgódka (to nie problem), mieszkająca w USA (to również nie problem), z mamą i ojcem, który jakimś dziwnym trafem zaginął. Wszystko się klei, do momentu pierwszego zgrzytu, gdy Ada pędząca na hulajnodze w USA wjeżdża pod koła taksówki i kierowca w JĘZYKU POLSKIM subtelnie zwraca jej uwagę. Powiedzielibyście, że jestem czepliwy, to patrzcie na to. W kolejnym 3 minutach filmu dowiadujemy się, że Ada pędzi do paczkomatu IN POST odebrać klocki LEGO, zagryzając to batonem BAKALLAND, a to wszystko w niedalekiej odległości restauracji STEAKOWNIA, która oryginalnie mieści się w Warszawie. Mnie osobiście otwierał się w kieszeni nóż, bynajmniej nie taki do steaków, tak à propos naszej polskiej bieda kinematografii, która uwięziona musi opowiadać reklamę w swojej historii, aby później w warszawskiej Galerii Arkadia firma Lego mogła zrobić piękną ekspozycję na wejściu głównym i zbudować Pana Kleksa z klocków Lego. Rozumiem, w Steakowni jest danie z Pana Kleksa, czy może pierś z Ptaka Mateusza?! Dostaliście również gratisowego batonika „Pan Kleks” przy wejściu na seans?
Ale ok, spróbujmy dać wam szansę na polubienie tego filmu, bo jest tutaj taki moment, w którym ni z gruszki, ni z pietruszki pojawia się gość przebrany, ba ucharakteryzowany na ptaka- i ja to kupuję. Dla mnie pan Sebastian Stankiewicz robił wszystko, aby tę rolę dźwignąć. Serio dał radę. Można się przyczepić do żartu o kupie, który pani Karolina Korwin- Piotrowska raczyła wytknąć, ale wiemy, że dzieciaki o kupie mogą żartować długo i bez końca.To jest też ten moment, w którym pomyślałem, że ktoś odrobił pracę domową i zaserwuje nam klasyczny schemat Podróży bohatera Campbella. O dziwo tak się dzieje nawet do pewnego momentu, natomiast gdy następuje wejście do Nieznanego Świata, to po pierwszych wizualnych zachwytach cały entuzjazm bierze w łeb za sprawą własnie Pana Kleksa. Jawi się on w pierwszych chwilach niczym Buffalo Bill z Hannibala Lectera w oniryczno- katatycznym tańcu pomieszanym z lubieżnym obmacywaniem ścian i dziwnych sprzętów grających. Serio typ w dziwnych ubraniach, zanim pozna jakiś tuzin przyszłych uczniów, ogląda ich przez szparkę w oknie, niczym biedny Oliver Twist oglądał eklery i ciastka z kremem przez szyby w powieści Karola Dickensa.
Niech to was nie uspokoi, ponieważ dalej jest jeszcze gorzej. Pan Kleks stara się wprowadzić dzieci w lekcje, które w swoim absurdzie nie uczą ich niczego, ba nawet nie wyjaśniają reguł tego świata, w których dzieci się znajdują. Główna bohaterka uczy się jakiegoś „tworzenia powietrznej kuli” wielkości małego arbuza, ale trwa to 10 sekund i nie zostaje później kompletnie wykorzystane. Największe umiejętności, jakich dzieci się nauczyły od sławnego Pana Kleksa to przeganianie chmur… Są tutaj momenty, w których widać czyste, acz nieudolne inspiracje Harrym Potterem czy Niekończącą się opowieścią, a wprawne oko znajdzie i Jacka Dawsona wraz z Rose- nie żartuję!
Przyszedłem, zobaczyłem, znienawidziłem!
Rozkładając filmową adaptację, podzielę ją na 3 części:
– fabuła
– aktorzy
– obraz
Jak?
Fabularnie mamy tutaj katastrofę, która nieznacznie była ratowana przez schemat Podróży bohatera, ale tylko w pierwszych 30 minutach filmu. Wiele scen nie wynika z siebie, nie mają one sensu w fabule i w prowadzonej historii, są kompletnie niespójne. To zlepki, jakby ktoś zbierał naklejki w Biedronce, chociaż wtedy ich zbieranie ma sens. Tutaj tego sensu szukać na próżno. Nie jest wyjaśnione, dlaczego te dzieci i akurat tyle dzieci ma trafić do szkoły- raczej jakiegoś mini dworku z pensjonariuszami.
Kuriozalna jest scena poszukiwania Wilkunów w bajkach przez Adę i Blond bodajże Alberta (który na początku wydaję się Albertyną). Nie chodzi mi tutaj o wrzucenie motywu non- binary i identyfikacji płci. To samo w sobie nie razi. Rażą dwa elementy- rodząca się przyjaźń i miłość między tą dwójką. Nie wyłapałem, kiedy zrodziła się między nimi przyjaźń, a co dopiero głębsze uczucie, które miało kulminację w scenie „prawie pocałunku”. Oooo losie.
Później jest jeszcze gorzej, bo Albert gdzieś między odnalezieniem Wilkunów a spotkaniem Dziewczynki z zapałkami idzie sobie w dal. Serio idzie gdzieś, kompletnie bez celu oddala się ze sceny i po dobrych kilku minutach seansu znajduję się na jeziorze, na krze lodowej. Co on tam robi? Dlaczego i jak trafił? Do dzisiaj nie wiem. Kulminacją sceny jest rozpaczliwy krzyk, rzucającej się po lodzie Ady oraz teatralne tonięcie Alberta ala Titanic. Brakuje tylko szeptu: „Jack, Jack…”
Na deser dodam, że dzieciaki w zasadzie oprócz przegonienia chmur i opowiedzeniu dowcipu (tym razem nie o kupie) w finałowej walce nie robią nic więcej, a zarówno Wilkuny, jak i dzieciaki ganiają się po zdobytej szkole jak w absurdalnym walcu. Nie będę komentował kompletnej porażki w postaci zachowania Kleksa- koleś zostaje złapany poza kadrem przez Wilki, uwięziony i później uwolniony staje do finałowej walki, która w jego wykonaniu trwa 10! Słownie dziesięć sekund. I nie uwierzycie, ale nie stosuję żadnej ze swoich tajemniczych umiejętności, które rzekomo posiadał.
Kto?
Aktorsko mamy Tomka Kota, Danutę Stenkę, pana Fronczewskiego i jego cudny głos oraz charyzmę, Agnieszkę Grochowską (pamiętacie ją w roli Danki Wałęsy?), Sebastiana Stankiewicza oraz masę dzieciaków z castingu plus główną bohaterkę Antonię Litwiniak.
Warsztatowo to jest świetna ekipa, ale już jak na to patrzymy, w filmie nie wychodzi to dobrze. O ile Antonia dźwiga swoją rolę tak samo dobrze, jak Sebastian w roli ptaka Mateusza (naprawdę widać jego starania), to Kot i Stenka grają niczym w teatralnej sztuce. Niekończące się przemowy i groźby Danuty Stenki oraz karykaturalne, choć momentami słodkie granie Tomasza Kota psuje ten film. Nie ma między nimi żadnej energii, a ich finałowe starcie jest kuriozalne. Wilki oprócz skakania i stania w planie nie robią nic więcej. Książe Wilków gania momentami Adę po zamku, łapie ją, znowu goni, a ona znowu ucieka. WTF?Kot wygląda dobrze w roli Kleksa, porusza się z gracją, ale jego obraz budują absurdalne sceny- lekcja kompletnie nieprzydatnego kamuflażu, tworzenia posiłków za pomocą proszków (i gdzie ten budżet od sponsorów?) czy lekcja wyobraźni. Zawsze kończy się to jego śmiechem, szaloną radością i tańcem w rodzaju wspomnianego już Buffalo Billa.
Gdzie?
Tutaj ten film się broni jak na nasze polskie warunki. Kolory są dość nowatorskie- czerwone drzewa itd. Scenografia jak drzwi do bajek, bajkowe światy, Królestwo Wilków czy wnętrza szkoły wyglądają dobrze. Przyczepiłbym się tylko do latających balonów, które nie wprowadzają niczego do fabuły i pasują jak wół do karety. Teasery i trailery filmu zawierały ten świat, który widzimy podczas seansu. Nikt nas nie oszukuje i otrzymujemy te ładne widoczki. Kleks i jego ubrania są wspaniałe, pasują do zakodowanego ubioru pana Kleksa, czarne charaktery również są dobrze zrobione.
Uwaga wypadek, zalecany objazd!
Podsumowując, rodzi nam się dość gorzki obraz napadu na sentymentalme wspomnienia lat 80-90- tych. Napadu, w którym są ranni i pokrzywdzeni.Ranny jestem ja, ktoś najpierw napompował moje młodzieńcze serduszko, wlał w nie sentyment i podpalił płomieniem wiary, że to się uda. Finalnie oszukał i dał wydmuszkę.
Pokrzywdzeni są młodzi widzowie, którym rodzice opowiadali o cudownym Panu Kleksie, który okazał się marną karykaturo- kopią Dumbledora, a jego szkoła zapleczem kuchennym Wielkiej sali Hogwartu.
Żałuję, że wydałem pieniądze na kino. Lepszą opcją jest obejrzenie tego w domu. Kino nie dodało tutaj niczego. Zrobienie remake’u jest trudne i wielu się to nie udało. Nasza polska kinematografia taplająca się od lat w mickiewiczowsko-romantycznym rozliczaniu się z każdym możliwym zrywem czy powstaniem wychodzi z popiołów. Chociaż mamy również świetne filmy. Nie chce porównywać tego filmu z jakimkolwiek zagranicznym remake, bo przegra w przedbiegach, ale światełko w tunelu jest. Nowy Znachor to pokazał, więc może kolejna cześć Akademii Pana Kleksa również to pokaże, ponieważ wiemy, że będzie i pojawi się w niej Janusz Chabior w roli Filipa Rakvelle…