Polacy nie gęsi

Recenzja: Tadeusz Dołęga-Mostowicz „Profesor Wilczur”

Nie znam osoby, która chociaż raz w życiu nie oglądała filmu „Znachor”. Staje się on – obok Kevina w Boże Narodzenie – powoli świąteczną tradycją. Ja w tym roku postanowiłam pójść krok dalej i przeczytałam wersję książkową „Znachora”. Tak mi się ta powieść spodobała, że sięgnęłam również po jej kontynuację, czyli „Profesora Wilczura”.

W kolejnej części poznajemy dalsze losy profesora Rafała Wilczura, który po odzyskaniu pamięci wrócił do Warszawy, gdzie nadal praktykował w swojej lecznicy oraz wykładał na uczelni. Początkowo wszystko szło po myśli lekarza. Wróciła pamięć, a wraz z nią wszystkie wspomnienia. Jednakże nie wszystkie osoby z kręgu Profesora były z tego zadowolone. Podczas kilkuletniej nieobecności Profesora w mieście i w klinice doszło do kilku istotnych zmian – przede wszystkim na stanowiskach kierowniczych. Zapanowały nowe porządki, które zburzył nieoczekiwany powrót lekarza. Dlatego też szukano powodów, dla których należało się Wilczura pozbyć z lecznicy. Niektórzy uważali, że jest już za stary na wykonywanie zawodu lekarza i powinien więcej odpoczywać, a mniej operować. Profesor bowiem wrócił do dawnych nawyków, gdzie wiele operował i zajmował się pacjentami, często kosztem swojego wypoczynku, czy zdrowia. Natomiast czarę goryczy przelała nieudana operacja – światowej sławy śpiewaka – w wyniku której pacjent zmarł. Wówczas zarzucono Profesorowi niewłaściwe zarządzanie kliniką, a na skutek wielomilionowego odszkodowania, które pokrył Wilczur z własnej kieszeni, sam został niemal bez środków do życia. Dla lekarza pozostał tylko jedno rozwiązanie – powrót tam, gdzie żyło mu się najlepiej, czyli na Wileńszczyznę.

Lekarz powrócił do dawnych przyjaciół, którzy udzielili mu schronienia, kiedy jeszcze jako Antoni Kosiba leczył ludzi, wykorzystując przy tym swoje znachorskie umiejętności. Na miejscu, chcąc niejako odpłacić się za otrzymaną dobroć, postanowił wybudować lecznicę. I właśnie w tym miejscu chciał pomagać jeszcze większej liczbie chorych. W budowę zaangażowało się wiele osób, tak, że budynek powstał w rekordowym tempie. Wydaje mi się, że właśnie tam, wśród tych prostych ludzi, Profesor Rafał Wilczur, odnalazł swoje miejsce na ziemi.

Powieść czyta się naprawdę szybko. Pomimo tego, iż wyraźnie możemy odczuć smutek, który płynie z tej historii. Jest on spowodowany przede wszystkim tym, że Profesor doświadcza wielkiej niesprawiedliwości w swoim życiu. Mimo iż stara się pomagać wielu ludziom, to nie zawsze otrzymuje od nich życzliwość. W mojej opinii powieść przynosi o wiele więcej refleksji nad kondycją człowieka niż „Znachor”. Znajdziemy w niej wiele przemyśleń na temat postępowania ludzi, którzy w życiu dążą do osiągnięcia własnych celów, nie bacząc przy tym na innych.

W powieści, oprócz dobrze nam już znanych postaci – Profesora Wilczura, Prokopa, Wasyla – pojawiają się również nowe postaci – na przykład doktor Łucja Pańska. Jest to młoda lekarka, która stara się zarazić innych swoją ideologią bezinteresownej pomocy innym. Czy jej się to uda? W celu otrzymania odpowiedzi na to pytanie, sięgnijcie koniecznie po powieść „Profesor Wilczur”.

Książka, pomimo iż smutna, to na pewno wciągająca. Nie mogłam oderwać się od historii profesora Rafała Wilczura i mocno mu kibicowałam, kiedy na jego drodze pojawiły się przeszkody w postaci nieprzychylnych mu współpracowników. Śmiało mogę polecić tę lekturę. Zwłaszcza, że została pięknie wydana. Dlatego też nie zastanawiajcie się zbyt długo, tylko sięgajcie po powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Na pewno nie pożałujecie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *