Polacy nie gęsi

Recenzja: Pamela Anderson „Love, Pamela”

Nakładem wydawnictwa Luna ukazała się w Polsce autobiografia Pameli Anderson, której
żadnemu trzydziesto- czy czterdziestolatkowi przedstawiać dziś nie trzeba. Tak przynajmniej
mogłoby się wydawać, bo okazuje się, że o gwieździe „Słonecznego patrolu” wiadomo
całkiem niewiele.
Zacznę od tego, że po przeczytaniu tej książki miałam szczerą ochotę zaprzyjaźnić się z jej
autorką i główną bohaterką. Pamela Anderson opisuje tu swoje życie w sposób tak otwarty,
pełen barw, a jednocześnie bardzo naiwny, wręcz dziecinny, że chce się wierzyć w każde jej
słowo. I daleka jestem od przesądzania, na ile mówi o sobie szczerą prawdę, a na ile się na
kogoś kreuje – w ogóle mnie to nie obchodzi. Tym, co mnie obchodzi, jest fakt, że książkę
czyta się dzięki temu bardzo szybko i przyjemnie, a czytelnik otrzymuje wielobarwny,
mieniący się różnorodnością obraz życia bohaterki. A jest to życie niecodziennie, trochę w
blasku hollywoodzkich fleszy, trochę w blichtrze Playboya, a trochę też przy dźwiękach
mantr i medytacji, przy wegańskim jedzeniu i wśród zwierząt. Pamela pokazuje – i udaje się
jej to bardzo dobrze – że jest kolorowym ptakiem, osobowością złożoną, wartą uwagi, a
jednocześnie wciśniętą w staromodną szufladkę z napisem: „Słoneczny patrol”.
Są tutaj gorzkie refleksje na temat roli kobiety w Hollywood, na temat roli pięknej kobiety
gdziekolwiek na świecie, na temat roli matki i żony, kochanki i aktorki. Takich relacji mamy
ostatnio zatrzęsienie: me too otworzyło pewną puszkę, z której sypią się niekończące się
paskudne historie. Jednak tym, co stanowi o sile tej książki, jest jej autentyczność. Pamela
Anderson nie sili się na aktywistyczne pogaduszki. Aktywistką była, zanim stało się to
modne: znosiła przytyki do swojej urody i prezencji, usiłując pertraktować z możnymi tego
świata na przykład na rzecz ochrony zwierząt, była ofiarą seksizmu, zanim ktokolwiek
odważył się tak nazwać to zjawisko. Bohaterka nie zraża się tym, dalej spokojnie, ale
konsekwentnie zmierza w obranym przez siebie kierunku, udowadniając każdego dnia, że jest
sumą swoich czynów, a nie żadnym ze swoich czynów wyłącznie: nie jest swoim wyglądem
ani rolami, które grała; nie jest wyłącznie partnerką znanych mężczyzn ani króliczkiem
Playboya, jest też matką, weganką, działaczką społeczną i zwariowaną kobietą.
Mam wrażenie, że gdziekolwiek chodzi Pamela Anderson, w powietrzu unosi się zapach
kadzideł, a na ziemię sypie się brokat. Autentyczność, bijąca także z poezji autorki, którą
przeplata ona rozdziały swojej książki (och, jak bardzo jest to kiepska poezja) zachwyca,
rozczula i ujmuje. Mam ochotę obejrzeć teraz dokument o Pameli, który wisi podobno na
Netflixie.
Na koniec muszę dodać, że przeczytałam tę książkę tuż po lekturze osławionej biografii
księcia Harry’ego. Czytając, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że nie trzeba mieć najlepszego
ghostwritera na świecie, nie trzeba mieć bajońskich sum, nie trzeba być eks-księciem z
historią żołnierza, by napisać o sobie dobrą książkę. Czasem tego nie trzeba, czasem to nie
wystarczy. Czasem wystarczy być sobą. Tylko tyle i aż tyle – sięgajcie po tę książeczkę, jeśli
szukacie autentyczności.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *