Polacy nie gęsi

Recenzja: „Tristan 1946” Maria Kuncewiczowa

Maria Kuncewiczowa kojarzona jest zazwyczaj z jej najsłynniejszą powieścią pt. Cudzoziemka. Jest to tytuł, który od momentu wydania nie przestaje wzbudzać zainteresowania czytelników, badaczy oraz uczniów szkół ponadpodstawowych (jako pozycja w lekturach dodatkowych). I owszem, pisarka napisała pierwszą w Polsce powieść psychologiczną, w dodatku z perspektywy kobiety (co na owe czasy, lata 1935-1936, było naprawdę niezwykłe). Cudzoziemka, fascynująca opowieść o meandrach kobiecej psychiki, relacji matki z dzieckiem czy odrzuceniu i trwającym niemal całe życie poczuciu niespełnienia, jest niewątpliwie jednym z najważniejszych dzieł Kuncewiczowej. Jednak inna powieść, napisana wiele lat później, jest równie nietuzinkowa i godna polecenia. Mowa o Tristanie 1946, który zyskał nowe życie dzięki wydawnictwu Marginesy.

Tristan 1946, jak sam tytuł wskazuje, do pewnego stopnia opiera się na arturiańskiej legendzie o miłości Tristana i Izoldy. Jednak Kuncewiczowa, kobieta oczytana, wykształcona, podróżująca po świecie i doświadczona przez życie, nie poprzestała na prostej trawestacji, to jest przekształceniu, owej legendy. Polska pisarka, wiele lat przebywająca na obczyźnie, w tej powieści zderzyła mit romantycznej miłości z bolesną rzeczywistością XX wieku. Pojawiły się tu więc opisy wojny (której jednakowoż Kuncewiczowa w Polsce nie obserwowała, ponieważ ze względu na działania męża wyjechała z kraju zaraz po wybuchu konfliktu), radzenia sobie z nową codziennością, różnicami kulturowymi, a wreszcie – dojmującą samotnością i upływem czasu. Starzejąca się Wanda, matka tytułowego Tristana, nie potrafiąc być dla niego właśnie tym – rodzicem – przemienia się w „przyjaciółkę” (tak zwraca się do niej syn; inspirację czerpie ze sposobu, w jaki w Polsce do Wandy zwracał się niegdyś jej kochanek), wspólniczkę w spisku mającym na celu ukrycie romansu Kasi i Tristana.

Interesującym zabiegiem są trzy mocno zróżnicowane perspektywy. Mamy więc narrację z punktu widzenia Wandy, kolejną – ukazującą doświadczenia i zmagania psychiczne Michała, ostatnią – wykreowaną w stylu strumienia świadomości Kasi-Kathleen. Co ważne, każda z tych narracji została napisana inaczej, język jest zróżnicowany, dzięki czemu czytelnik wyraźnie widzi zmianę osoby mówiącej.

Wspaniałe wydanie z bardzo symboliczną okładką (nie będę niczego zdradzać – sami przeczytajcie i przekonajcie się, o co chodzi!) od wydawnictwa Marginesy, któremu w tym miejscu pięknie dziękuję za egzemplarz do recenzji, zostało poprzedzone wstępem prof. Anny Nasiłowskiej. Badaczka przybliżyła niewtajemniczonemu czytelnikowi kontekst Tristana 1946, dzieje autorki oraz znaczenie omawianego tytułu dla literatury światowej czerpiącej z celtyckiego mitu. Oczywiście, można zacząć lekturę stricte od rozdziału pierwszego, jednak brak podstawowej wiedzy o Kuncewiczowej czy czasie powstania utworu zubaża odbiór tekstu.

Jedyna moja uwaga krytyczna odnosi się właśnie do wstępu Nasiłowskiej, która dała do zrozumienia, że Kuncewiczowa postanowiła napisać Tristana 1946 jeszcze podczas pobytu w Kornwalii, podczas gdy w Naturze pisarka zostawiła następujący komentarz: „Przez trzy lata w Kornwalii, chociaż spacerowałam po wzgórzu i ruinach ciągle jeszcze nazywanych Ristomel Castle, nie myślałam o królu Marku, Tristanie i jasnowłosej Izoldzie. Dzięki rozmowom z Oxfordczykiem, Freddie Keeble’em, emerytowanym profesorem biologii z zawodu, ale z zamiłowania romanistą, zapoznałam się z topografią legendy – i wcale to nie pobudziło we mnie ochoty pisarskiej” (Kuncewiczowa 1982: 226). Natchnął ją dopiero spokój, który odnalazła w Kolumbii Brytyjskiej.

Dla kogo jest Tristan 1946? Dla czytelników kochających pięknie napisane książki, lubiących zabawę czy nawet eksperymenty z formą i motywami, dla miłośników smutnej miłości, dla koneserów, ale i laików chcących poszerzać horyzonty, dla osób ceniących podejmowanie trudnych tematów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *