„Poradnik grzebania kotów” nie jest debiutem autorki, ale chyba jest debiutem w gatunku, jakim jest kryminał. Czy Mika poradziła sobie z tym zadaniem?
Z historią fanki podcastów uwikłanej w przestępstwo już się kiedyś spotkałam, w powieści „Nienawiść” Michała Larka. W „Poradniku” mamy do czynienia ze starszą bohaterką, która mimo wszystko czasem zachowuje się jak nastolatka. Mam co do tego pewną teorię, ale o tym za chwilę.
Gdy całkiem przyjemne życie w Kanadzie nagle się rozpada, Stefania wraca do rodzinnej Brzózki, wsi na Mazurach, gdzie jak pies zdechnie, to łańcuch jeszcze dwa tygodnie szczeka z przyzwyczajenia, a wszyscy się znają jak łyse konie i żadna tajemnica nie jest tajemnicą. Poza jedną. Co się stało z Martyną Wydrą?
Tego będzie chciała się dowiedzieć Stefania, a pomoże jej w tym przystojny sąsiad, który rzeźbi w drewnie, słucha głośno muzyki, pije kakao w różowym kubku i uroczo się uśmiecha.
Stefka jest zagubiona, nie wie co zrobić ze swoim życiem i wszystkie swoje problemy spycha na bok, by je zakryć, zawoalować i zająć głowę czymś innym – śledztwem w sprawie Martyny. Sposób narracji z perspektywy Stefanii, jak i jej zachowanie, odbieranie ludzi i emocji wydawało mi bardzo specyficzne. Do tego stopnia, że podejrzewam u Stefanii stan odrętwienia emocjonalnego, dysocjację albo jakieś spektrum. Ludzie wokół niej zdają się jednak niczego nie dostrzegać i przywykli już do tego, że Stefka dziwaczką jest i koniec.
Całą wiedzą, jaką na temat prowadzenia śledztwa posiada Stefania są podcasty true crime i rozumiem poniekąd, skąd jej pewność, że sobie poradzi – sama słucham takich podcastów od lat i przesłuchałam tyle różnych słuchowisk, że czasem mam wrażenie, że o wszystkim już słyszałam, i kiedy słyszę relację z przebiegu jakiegoś śledztwa, mówię do siebie „A czemu nie zrobili tego?” albo „Dlaczego nie przeprowadzono takich badań?”. Stefania czuje się więc na siłach, by poprowadzić własne dochodzenie, a jeśli przy tym rzuca się na głęboką wodę i ryzykuje swoim zdrowiem i życiem, to nic takiego.
Stefanii zawsze wydawało się, że wiedziała o swojej przyjaciółce wszystko. Oj, jakże się myliła. Brzózka skrywa więcej tajemnic, niż jej się wydawało, a ona będzie musiała je odkryć, jeśli chce się dowiedzieć, co się stało z Martyną. Na zakończenie, jak przystało na osobę pokroju Stefanii, po prostu znów ucieka od własnego życia.
Książka jest krótka i czytało ją się dobrze, mimo że postać Stefy momentami jest bardzo irytująca. Trzeba też przyznać, że przez te kilka tygodni w Brzózce udaje jej się wreszcie uporządkować pewne prywatne sprawy, dlatego jestem z niej dumna. Niemniej, Stefania nie będzie moją ulubioną bohaterką kryminałów. Za to polubiłam panią Olszewską!
Z pewnością nie będzie to moja ostatnia książka pióra Miki, po którą sięgnę. Mam w planach na przykład „Welesównę”, choć mój TBR patrzy na mnie krzywo, gdy to piszę. Mam jednak zarzut do wydawnictwa o sposób wydania. Mam na swojej półce wiele książek z Zysku, ale ta odstaje od nich pod względem jakości wydania, a dokładniej – okładkę. Najprostsza, bez skrzydełek, z wywijającymi się rogami. Taka oprawa nie zapewnia niestety książce zbyt długiego życia.
Czy zatem Mika Modrzyńska poradziła sobie z kryminałem? Myślę, że tak. Przyjemny dreszczowiec w typie New Adult jest ciekawą lekturą na dłuższy, samotny wieczór z kubkiem kakao. Najlepiej różowym.