Nie wiem, czy bardziej się cieszę z nowych części serii, czy bardziej się smucę. Skąd ten dysonans? Nie mogłam doczekać się dwóch kolejnych tomów, ale z drugiej strony nowe tomy oznaczają, że zbliżamy się do końca serii, a tego bardzo nie chcę.
Choć mam swoje lata na karku i targetem tej serii są osoby co najmniej dwadzieścia lat młodsze, to nie zmienia faktu, że absolutnie przepadłam w historii rodzeństwa Baudelairów. O ile same przygody są jak zwykle absurdalne i dość przewidywalne, to nie mogę przestać zachwycać się piórem autora i zabiegami, jakie stosuje w swoich książkach.
Tom dziewiąty, czyli „Krwiożerczy Karnawał” wprowadza czytelników w nowy poziom groteski. Wydarzenia tutaj są jeszcze bardziej „od czapy” i z logiką niewiele maja wspólnego, ale to właśnie urok tych książek! Odwracają się także role – nagle Baudelairowie śledzą Hrabiego, podczas gdy on ich usilnie szuka. Jednocześnie odkrywają coś, co może zmienić ich życie. Pokochałam zabieg zastosowany przez autora w rozdziale piątym pt. „Deja vu”! Musicie się przekonać sami, czy to nie był genialny trik!
Tom dziesiąty, „Zjezdne Zbocze” sprawił, że obgryzłam wszystkie paznokcie. Rodzeństwo zostało rozdzielone i czyha na nie tyle niebezpieczeństw, że ledwie nadążałam za akcją. Jednocześnie zdobywamy kolejne informacje, które powoli układają się w całość i prowadzą do finału. Odnajdujemy też brakującego trojaczka. Zdecydowanie zbyt wiele wrażeń jak na tak krótki tom!
Dla wielu rodziców brutalność niektórych scen może być zniechęcająca. Należy jednak pamiętać, że to właśnie w połączeniu ze stylem pisania autora i całą manipulacją słowem, jaka ma miejsce w książce, daje nam wspaniały efekt. Dzięki temu, choć młody czytelnik wciąga się szybko w historię, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że jest to wymyślona historia, bo takie rzeczy przecież się nie zdarzają, prawda?