Czy lubicie powieści, których akcja dzieje się na polskiej wsi? Ja jestem absolutną fanką wątków ludowych w literaturze. Kocham Chłopów (oraz ich kinową adaptację), z przyjemnością czytałam Konopielkę, a Baśń o wężowym sercu Radka Raka skradła moje serce. Dlatego, gdy zobaczyłam w zapowiedziach książkę Szeptucha Iwony Mentzel, nie trzeba było długo mnie namawiać do jej przeczytania.
I nie żałuję! Rzadko trafia mi się powieść współczesna mało znanego autora, którą tak świetnie by mi się czytało! Tytułowa szeptucha to dziewczyna, która odziedziczyła po babce dar. Można by tego daru zazdrościć, gdyby nie to, że cholernie utrudnia życie i nie przynosi wielkiego zarobku i dobrej sławy – jak na przykład medycyna, na którą Olesia wybierała się, zanim jej babka zmarła, zostawiając po sobie w spadku szereg pacjentów pod drzwiami. Olesia niewiele się więc zastanawia: drzwi otwiera, pacjentów przyjmuje, a kiedy do sąsiedniego gospodarstwa agroturystycznego przyjedzie przystojny warszawski reżyser, przyjmie i jego (choć akurat temu delikwentowi ziół do zdrowienia nie potrzeba). Żeby jednak nie było tak łatwo, nie będzie tu prostego love story pośród śpiewu świerszczy i kumkania żab: bo przecież nie dość, że to życie, a nie serial, to jeszcze jest to życie na Podlasiu. A Podlasie może i jest malownicze dla warszawskich turystów, ale dość surowo obchodzi się z własnymi mieszkańcami. Kryje też mroczne tajemnice wśród bagien i lasów – i za ich wyjaśnianie również Olesia się zabierze. Oczywiście wespół z utalentowanym reżyserem i – jak się okaże – pisarzem…
O tym, że autorka świetnie przedstawiła realia polskiej wsi, już chyba napisałam. Dużo tu poczucia humoru (na przykład letnicy z Warszawy zachwalają swojskie wyroby, pijąc mleko pochodzące z Lewiatana), dużo również sympatycznego nabijania się zarówno z mieszkańców miasta, jak i wsi. Trzeba jednak zaznaczyć, że Iwona Mentzel mówi o polskiej wsi z ogromną czułością i szacunkiem dla jej tradycji i obyczajowości – tu akurat nie ma ani grama ironii czy złośliwości. Tym, co skradło również moje czarne serduszko, jest piękne przedstawienie wątków romantycznych: piękne, czyli nie za dużo, bez przesady, tak uroczo i jednocześnie tak przyziemnie, jak to tylko w życiu może się poukładać. Podoba mi się też wątek matki Olesi.
Jeśli miałabym szukać wad, znalazłabym tu parę nieścisłości. Większość bohaterów odnosi się do talentu Olesi z ogromnym szacunkiem – nawet ukazani w powieści lekarze czy ratownicy medyczni, w co trochę trudno byłoby mi uwierzyć. Wątek poniekąd magiczny jest tu traktowany przez wszystkich absolutnie poważnie, i o ile mogę uwierzyć, że tak podchodzili do zielarskich zdolności mieszkańcy Wianuszek, o tyle nie do końca ufam, że w podobnie nabożny sposób traktowali je pozostali bohaterowie. Na tego typu nieścisłości łatwo mi jednak przymknąć oko, bo książkę czyta się naprawdę szybko, przyjemnie i całość jest spójna i logiczna. Przyznam, że trudno było mi się od niej odrywać – polecam więc wszystkim, którzy lubią wiejskie klimaty, ale też powieści z humorem i wątkiem romansowym.
A Olesi życzę wszystkiego dobrego – jestem pewna, że świetnie sobie dziewczyna poradzi!