Orlando to postać trudna do zdefiniowania: raz to mężczyzna, a raz kobieta, raz żyje w
czasach wiktoriańskich, a raz na początku dwudziestego wieku. To, co się niespecjalnie
zmienia w życiu Orlando, to jego/ jej zamiłowanie do literatury, do poezji – od lat nosi przy
sobie rękopis swojego wiersza, a w dawnych czasach mecenasował nawet pewnemu
literatowi. Nie zmienia się również dość dogłębne poczucie samotności w świecie:
gdziekolwiek się znajduje, kimkolwiek jest, Orlando, a potem Orlanda ma poczucie, że
zawsze jest najbardziej sama. Podróżując przez wieki, doświadcza zmian społecznych i
kulturowych, a doświadcza ich najmocniej na własnej skórze: wszak inaczej się żyje
mężczyźnie, a inaczej kobiecie – i o role społeczne tych płci zadaje Orlando wiele pytań
(choć nie zawsze wprost).
Czy to wystarczająco dużo, by zachęcić Was do przeczytania tej książki? Dodam jeszcze na
wstępie, że jest to jedna z najdziwniejszych książek, jakie czytałam, a muszę przyznać, że
zapoznałam się już niegdyś z twórczością Virginii Woolf. Pełna głębokiej ironii, bystrych i
inteligentnych uwag o otaczającym autorkę świecie, prześmiewcza, ale nie złośliwa, książka
ta zostawi Was prawdopodobnie skonsternowanych i/ lub wzruszonych.
Oto bowiem poznajemy Orlando jako młodzieńca, szlachcica, który korzysta z życia w
dworskim otoczeniu, wykorzystując przywileje, które daje mu bycie zamożnym i dobrze
urodzonym mężczyzną. Jakże się zdziwi nasz bohater, gdy któregoś dnia, nieznanym
sposobem, obudzi się jako kobieta – i odtąd będzie podróżować, szukać swojego miejsca,
wędrować przez wieki właśnie w kobiecej skórze.
Książka ta określana jest jako queerowy manifest, choć myślę, że jest dziś zaskakująco mało
znana. W czasach, gdy stawiamy płeć pod znakiem zapytania, analizujemy ją i zaczynamy
dopuszczać do głosu myśl, że być może myliliśmy się przez lata w kwestii tożsamości
płciowej, aż dziwi, że mająca ponad sto lat książka może być tak aktualna. Czyta się Virginię
Woolf z jednej strony trudno – bo zawiłość zdań, które mówią o czym innym na początku, o
czym innym w środku, a zupełnie o czym innym na końcu, bo język kwiecisty, ironiczny,
artystyczny – z drugiej jednak strony brzmi ta książka nad wyraz współcześnie. Smaku i
pieprzyku dodają tu wątki autobiograficzne autorki, dedykacja dla ukochanej (mimo że Woolf
była zamężna, jej miłością życia była kobieta).
Choć bardzo doceniam koncept, artystyczne wykonanie, niebywałą współczesność tej książki,
a więc absolutne jej nowatorstwo w czasach autorki, „Orlando” czytało mi się trudno. Z całą
pewnością mogę polecić ją czytelnikom ciekawym literackich eksperymentów, dziwnych
książek, ale też książek kultowych – mnie jednak bardzo długie, refleksyjne zdania,
prowadzenie narracji w sposób przesadnie wzniosły, a przez to mocno ironiczny oraz
stylizacje językowe po prostu nużyły. Zdarzały się więc momenty, że dałam się porwać
lekturze, a trafiały się też takie, że odkładałam ją zrezygnowana, dochodząc do wniosku, że
niewiele zrozumiałam z przeczytanej strony. Nie polecam więc czytać „na zmęczeniu” i w
biegu – można się pogubić.
Niewątpliwie jednak pozycja ta jest warta uwagi. Wszystkim, którzy kiedykolwiek
zastanawiali się nad społecznymi rolami płci, a także płynnością płci w ogóle, mogę ją gorąco
polecić. Spodoba się także tym, którzy cenią w literaturze językowy kunszt.