Polacy nie gęsi

Recenzja: Shelley Parker Chan „Ta, która stała się słońcem”

Kolejna, przepięknie wydana książka w Fabryce Słów, która trafiła na moją półkę. Książka, która jest piękna nie tylko na zewnątrz, ale i w środku, a może przede wszystkim właśnie tam. „Ta, która stała się słońcem” Shelley Parker Chan przeprowadziła mnie przez wszystkie stany czytelnicze i emocjonalne, a do tego wciągnęła do niesamowitego świata. 

Dziewczynka w obliczu suszy i głodu nie ma szans na przeżycie. Jednak jej pragnienie przetrwania, chęć życia jest silniejsze niż cokolwiek innego. Przybiera więc sobie cudze przeznaczenie z nadzieją, że jeśli bardzo będzie dążyć do jego spełnienia, to z pewnością jej się uda. Przez wiele lat udawało się, jednak w miarę tego, jak bohaterka dojrzewa zaczyna rozumieć, że przywłaszczone życie było właśnie jej życiem. 

Początkowo sądziłam, że to co czytam to fantastyka, świat oparty na kulturze Dalekiego Wschodu. Jednak im bardziej zagłębiałam się w powieść, tym bardziej uderzała mnie dokładność pewnych wydarzeń historycznych. I choć pod względem historii Dalekiego Wschodu moja wiedza jest wręcz minimalna, instynktownie wiedziałam, że autorka po prostu zabawiła się historią. W ten sposób przedstawiła nam mocno zmodyfikowaną opowieść o pierwszym cesarzu dynastii Ming, Zhu Yuangzhang, znanym później jako Hongwu. Z tradycyjnej opowieści o tym, jak biedny chłopiec stał się cesarzem dzięki swoim umiejętnościom, autorka wyłuskała najciekawsze wątki historyczne i wymieszała je z wypełnioną magią i przeznaczeniem…queerową feerią bohaterów. Bo oto mamy eunucha, który woli mężczyzn, oraz kobietę, która woli kobiety. A to wszystko w roli głównych bohaterów. 

W pierwszej chwili po zakończeniu książki poczułam się zniesmaczona taką ingerencją w historię. Tym bardziej, że grób cesarza istnieje i choć nie jestem poinformowana o tym, czy w grobowcu znajduje się mumia, dzięki której możnaby potwierdzić właściwą płeć biologiczną cesarza, to mimo wszystko uznałam to za lekką przesadę. Do tego autorka pozwoliła sobie dość szczegółowo opisać czynność znaną jako „fisting” pomiędzy dwoma kobietami, co również dość mnie zniesmaczyło, bo ja nie przepadam za opisami scen erotycznych, szczególnie w fantastyce. Trudno mi było na początku wkręcić się w tą opowieść, ale z biegiem historii, kiedy zaczęły się bitwy i spiski, knowania i zdrady, wciągnęłam się bardzo i polubiłam Zhu. Koniec końców zaakceptowałam zmiany jakie do prawdziwej historii wprowadziła autorka, gdyż dzięki nim można po lekturze wysnuć bardzo pokrzepiający wniosek, że siła człowieka nie kryje się w jego płci, a w jego determinacji i sile ducha. 

Finalnie książka mi się podobała i czekam na drugi tom tej dylogii. Kto cokolwiek kojarzy historii Dalekiego Wschodu ten wie, że to dopiero początek dynastii Ming, ale nie koniec bitew, zatem czeka na czytelników jeszcze dużo emocji i wrażeń. Być może też ta powieść pozwoli mi się otworzyć nieco na zupełnie inny charakter fantastyki niż uwielbiana przeze mnie fantastyka polska. Nawet jeśli nie przepadacie za mocnymi zmianami w historii właściwej, a tym bardziej z akcentem tęczowym nie zniechęcajcie się – dajcie szansę tej powieści. Obiecuję, że wciągnie was i pochłonie! 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *