Przyspieszone tempo wydarzeń z końcówki tomu 6 trwa nadal. „Kość z kości” czyli 7
część sagi Diany Gabaldon, znów pozwala się nam wciągnąć w lekturę i przywraca
emocje rodem z pierwszych tomów. Dzięki współpracy Stowarzyszenia Polacy nie gęsi
z wydawnictwem Świat Książki przeczytałam kolejne tysiąc stron, a moja opinia
poniżej.
Nie sposób pokrótce przybliżyć Wam co dzieje się w „Kości z kości” bez spoilerów czy
wgłębiania się w szczegóły.
Brianna z Rogerem i dziećmi – ośmio i pół letnim Jemem oraz dwu i pół letnią Mandy w
końcu powracają do 1980 roku. Tam odczytują listy od Claire i Jamiego z przeszłości.
Między innymi listy wspominają ukryte złoto, którego kryjówka znana jest tylko
małemu Jemowi. Jeremiah w związku z tym zostaje w tym tomie porwany przez
współpracownika swojej matki, który dowiedział się o ukrytym skarbie poprzez
skradzione MacKenziem listy. Pozoruje on uprowadzenie chłopca do przeszłości przez
co Roger wraz z Buckiem, swoim współpracownikiem, wracają do przeszłości by
odnaleźć syna.
Tymczasem u Claire i Jamiego również wiele się dzieje. Para postanawia bowiem
wrócić do Szkocji, zanim jednak docierają do Edynburga, biorą udział w zwycięskiej dla
Amerykanów bitwie pod Saratogą. Claire musi nawet po wrześniowych walkach
amputować ukochanemu mężowi palec. Niemniej jednak, kiedy wreszcie udaje im się
dotrzeć do Szkocji nie pozostawają w ojczyznie zbyt dlugo. Najpierw Claire wraz z
młodym Ianem wracają do Stanów, a Jamie pozostaje w Lallybroch z siostrą i
chorującym na gruźlicę szwagrem. Następnie po śmierci męża Jenny decyduje się
wyemigrować z bratem do Stanów jednak ich powrót bardzo się komplikuje.
Więcej Wam nie zdradzę, ale jeżeli ciekawi was dlaczego i jakim cudem Claire wychodzi
ponownie za mąż i nie jest to żadne odnowienie przysięgi z Jamiem oraz czy Briana i
Roger odnajdą małego Jema to musicie sięgnąć po ten tom!
Pani Gabaldon tym razem mile mnie zaskoczyła. Nie mogłam się od tego tomu
oderwać. Mimo standardowych opisów i szczegółów historycznych tym razem strony
leciały mi jedna za drugą. Przypomniało mi się nareszcie dlaczego tak bardzo lubię tę
serię. Według mnie każdy w tym tomie znajdzie coś dla siebie. Osoby, które
uwielbiają genialny reasearch oraz opisy wątków historycznych z pewnością docenią
dalszy ciąg walk o niepodległość Stanów Zjednoczonych, który jest tłem dla losów
dwójki głównych bohaterów. Wątki romantyczne, a zwłaszcza mój ostatnimi czasu
ulubiony wątek Brie i Rogera również świetnie utrzymany w napięciu.
Tym samym zbliżam się ku końcowi. Na horyzoncie ostatni tom tej współpracy –
„Spisane własną krwią” oraz tom 9 „Powiedz pszczołom, że odszedłem”, który w między
czasie miał swoją premierę, a który również dla Was zrecenzuję. Mam nadzieję, że
oba będą trzymać podobny do „Kości…”poziom. Książkę Wam serdecznie polecam i
wracam do kolejnej lektury.